Tuesday, November 14, 2023

Monday, October 26, 2020

LOUISE GLÜCK 

Mother and Child

 

We’re all dreamers; we don’t know who we are.

 

Some machine made us; machine of the world, the constricting family.

Then back to the world, polished by soft whips.

 

We dream; we don’t remember.

 

Machine of the family: dark fur, forests of the mother’s body.

Machine of the mother: white city inside her.

 

And before that: earth and water.

Moss between rocks, pieces of leaves and grass.

 

And before, cells in a great darkness.

And before that, the veiled world.

 

This is why you were born: to silence me.

Cells of my mother and father, it is your turn

to be pivotal, to be the masterpiece.

 

I improvised; I never remembered.

Now it’s your turn to be driven;

you’re the one who demands to know:

 

Why do I suffer? Why am I ignorant?

Cells in a great darkness. Some machine made us;

it is your turn to address it, to go back asking

what am I for? What am I for?


Matka i dziecko

 

Wszyscy jesteśmy marzycielami; nie wiemy kim jesteśmy.

 

Zrobiła nas jakaś maszyna; maszyna świata, krępująca rodzina.

Potem z powrotem na świat, polerowany miękkimi biczami.

 

Marzymy; nie pamiętamy.

 

Maszyna rodziny: ciemne futro, lasy matczynego ciała.

Maszyna matki: w niej białe miasto.

 

A przed tym: ziemia i woda.

Mech między kamieniami, kawałki liści i trawy.

 

A przedtem, komórki w wielkiej ciemności.

A przed tym, zawoalowany świat.

 

Właśnie dlatego się urodziłaś: żeby mnie uciszyć.

Komórki mojej matki i ojca, teraz twoja kolej

być osią, być arcydziełem.

 

Improwizowałam, nie zapamiętałam.

Teraz twoja kolej dążyć do celu;

ty jesteś tą który domaga się wiedzieć:

 

Dlaczego cierpię? Czemu jestem ignorantką?

Komórki w wielkiej ciemności. Zrobiła nas jakaś maszyna;

Twoja kolej by się do tego odnieść, wrócić do pytania

Po co istnieję? Po co istnieję?




Monday, October 19, 2020

 LOUISE GLÜCK 

Early December in Croton-on-Hudson

 

Spiked sun. The Hudson’s

Whittled down by ice.

I hear the bone dice

Of blown gravel clicking. Bone-

pale, the recent snow

Fastens like fur to the river.

Standstill. We were leaving to deliver

Christmas presents when the tire blew

Last year. Above the dead valves pines pared

Down by a storm stood, limbs bared . . .

I want you.


Początek września w Croton-on-Hudson

 

Kolczaste słońce. Hudson

Ujarzmiony lodem. 

Słyszę klaskanie kości do gry

z wydmuchanego żwiru. Blady 

Jak kość, świeży śnieg

Przylgnął do rzeki niczym futro.

Zastój. W zeszłym roku 

wybieraliśmy się rozwieźć prezenty gwiazdkowe 

kiedy pękła opona. Nad martwymi omułkami stały sosny

ostrugane przez burzę, obnażone konary…

Pragnę ciebie.

LOUISE GLÜCK 

Anniversary

 

Well, November’s hit Paris again.

The Times records a mean temperature

Of thirty-eight. Bunched about the Madeleine,

Flower sellers ostrich the future

With their noses rigorously immersed

In stale roses. Or so I remember.

Incredibly, it was the twenty-first

Last week. And my affections turned out limber

After all: oh Stephen, we’d have been

Married now. I’ve still got our

 China, some broken, and some linen

But the first I’ve really thought of you for

Months was just tonight when with my fork

Suspended I was saying I loved New York.


Rocznica


Tak, listopad znowu daje się we znaki Paryżowi. 

Times notuje średnią temperaturę

Trzy stopnie powyżej zera. Przycupnięci pod Madeleine

Kwiaciarze chowają głowy przed przyszłością  

Z nosami obowiązkowo zanurzonymi 

W podwiędłych różach. Przynajmniej tak to pamiętam.

Niewiarygodne, w zeszłym tygodniu było 

Dwudziestego pierwszego. Moje uczucia okazały się jednak 

gibkie: och, Stephen, bylibyśmy

teraz małżeństwem. Nadal mam nasze 

naczynia, niektóre popękane, i trochę pościeli

Ale naprawdę dopiero dziś wieczorem pomyślałam o tobie 

Pierwszy raz od miesięcy, kiedy z widelcem

Zawieszonym w powietrzu stwierdziłam, że kocham Nowy Jork.


------------------------------------------------------------------------------------


LOUISE GLÜCK 


Aboriginal Landscape

 

You’re stepping on your father, my mother said,

and indeed I was standing exactly in the center

of a bed of grass, mown so neatly it could have been

my father’s grave, although there was no stone saying so.

 

You’re stepping on your father, she repeated,

louder this time, which began to be strange to me,

since she was dead herself; even the doctor had admitted it.

 

I moved slightly to the side, to where

my father ended and my mother began.

 

The cemetery was silent. Wind blew through the trees;

I could hear, very faintly, sounds of weeping several rows away,

and beyond that, a dog wailing.

 

At length these sounds abated. It crossed my mind

I had no memory of   being driven here,

to what now seemed a cemetery, though it could have been

a cemetery in my mind only; perhaps it was a park, or if not a park,

a garden or bower, perfumed, I now realized, with the scent of roses 

douceur de vivre filling the air, the sweetness of living,

as the saying goes. At some point,

 

it occurred to me I was alone.

Where had the others gone,

my cousins and sister, Caitlin and Abigail?

 

By now the light was fading. Where was the car

waiting to take us home?

 

I then began seeking for some alternative. I felt

an impatience growing in me, approaching, I would say, anxiety.

Finally, in the distance, I made out a small train,

stopped, it seemed, behind some foliage, the conductor

lingering against a doorframe, smoking a cigarette.

 

Do not forget me, I cried, running now

over many plots, many mothers and fathers 

 

Do not forget me, I cried, when at last I reached him.

Madam, he said, pointing to the tracks,

surely you realize this is the end, the tracks do not go further.

His words were harsh, and yet his eyes were kind;

this encouraged me to press my case harder.

But they go back, I said, and I remarked

their sturdiness, as though they had many such returns ahead of them.

 

You know, he said, our work is difficult: we confront

much sorrow and disappointment.

He gazed at me with increasing frankness.

I was like you once, he added, in love with turbulence.

 

Now I spoke as to an old friend:

What of  you, I said, since he was free to leave,

have you no wish to go home,

to see the city again?

 

This is my home, he said.

The city — the city is where I disappear.



Rdzenny krajobraz

 

Depczesz po ojcu, powiedziała matka

I rzeczywiście stałam dokładnie po środku

prostokąta porosłego trawą, skoszoną tak starannie, że mógł to być

grób ojca, chociaż brakowało nagrobka, który by o tym informował.

 

Depczesz po ojcu, powtórzyła,

głośniej tym razem, co wydało mi się dziwne,

bo sama też nie żyła; nawet doktor to przyznał.

 

Przesunęłam się trochę w bok, tam, gdzie

ojciec się kończył, a matka zaczynała.

 

Na cmentarzu panowała cisza. Wiatr przenikał drzewa;

dochodził mnie, bardzo słabo, odgłos szlochania kilka rzędów dalej,

a za nim, wycie psa. 

 

W końcu te dźwięki ucichły. Przemknęło mi przez głowę

że nie pamiętam, jak mnie tu przywieziono,

do miejsca, które wydawało się cmentarzem, choć mogło być

nim tylko w mojej głowie; może znajdowałam się w parku, a jeśli nie w parku,

to w ogrodzie lub altanie, perfumowanej, właśnie to sobie uświadomiłam, zapachem róż – 

powietrze pełne douceur de vivre, inaczej mówiąc,

słodyczy życia. W pewnym momencie

 

dotarło do mnie, że jestem sama.

Dokąd wszyscy sobie poszli,

kuzyni i siostra, Caitlin i Abigail?

 

Zaczęło się ściemniać. Gdzie czeka ten samochód

który ma nas odwieźć do domu?


 

Wtedy zaczęłam szukać jakiejś alternatywy. Czułam,

jak rośnie we mnie zniecierpliwienie, przeradzając się, że tak powiem, w lęk.

Wreszcie, w oddali, dojrzałam kolejkę,

stojącą, jakby wśród zarośli, konduktor

oparty o framugę drzwi palił papierosa.

 

Nie zostawiaj mnie, zawołałam, biegnąc teraz

po wielu grobach, wielu ojcach i matkach

 

Nie zostawiaj mnie, zawołałam, kiedy w końcu do niego dotarłam.

Madame, odparł, wskazując na szyny

chyba pani widzi, że to koniec, szyny dalej nie idą.

Jego słowa brzmiały szorstko, ale oczy patrzyły uprzejmie;

co zachęciło mnie, żeby drążyć sprawę dalej.

Ale wracają, powiedziałam i zwróciłam uwagę

na ich solidność, jak gdyby były przewidziane na jeszcze wiele takich powrotów.

 

Wie pani, powiedział, nasza praca jest trudna: mamy do czynienia 

Z takim smutkiem i rozczarowaniem. 

Patrzył na mnie z rosnącą szczerością. 

Kiedyś byłem taki jak pani, dodał, zakochany w zawirowaniach. 

 

Odezwałam się teraz jak do starego znajomego:

Ale co z tobą, powiedziałam, skoro możesz stąd odejść,

nie kusi cię, żeby pojechać do domu,

zobaczyć znowu miasto?

 

To jest mój dom, odparł.

Miasto – miasto jest tam, gdzie znikam.


------------------------------------------------------------------------------------------


LOUISE GLÜCK 


Afterword 

 

Reading what I have just written, I now believe

I stopped precipitously, so that my story seems to have been

slightly distorted, ending, as it did, not abruptly

but in a kind of artificial mist of the sort

sprayed onto stages to allow for difficult set changes.

 

Why did I stop? Did some instinct

discern a shape, the artist in me

intervening to stop traffic, as it were?

 

A shape. Or fate, as the poets say,

intuited in those few long ago hours—

 

I must have thought so once.

And yet I dislike the term

which seems to me a crutch, a phase,

the adolescence of the mind, perhaps—

 

Still, it was a term I used myself,

frequently to explain my failures.

Fate, destiny, whose designs and warnings

now seem to me simply

local symmetries, metonymic

baubles within immense confusion—

 

Chaos was what I saw.

My brush froze—I could not paint it.

 

Darkness, silence: that was the feeling.

 

What did we call it then?

A “crisis of vision” corresponding, I believed,

to the tree that confronted my parents,

 

but whereas they were forced

forward into the obstacle,

I retreated or fled—

 

Mist covered the stage (my life).

Characters came and went, costumes were changed,

my brush hand moved side to side

far from the canvas,

side to side, like a windshield wiper.

 

Surely this was the desert, the dark night.

(In reality, a crowded street in London,

the tourists waving their colored maps.)

 

One speaks a word: I.

Out of this stream

the great forms—

 

I took a deep breath. And it came to me

the person who drew that breath

was not the person in my story, his childish hand

confidently wielding the crayon—

 

Had I been that person? A child but also

an explorer to whom the path is suddenly clear, for whom

the vegetation parts—

 

And beyond, no longer screened from view, that exalted

solitude Kant perhaps experienced

on his way to the bridges—

(We share a birthday.)

 

Outside, the festive streets

were strung, in late January, with exhausted Christmas lights.

A woman leaned against her lover’s shoulder

singing Jacques Brel in her thin soprano—

 

Bravo! the door is shut.

Now nothing escapes, nothing enters—

 

I hadn’t moved. I felt the desert

stretching ahead, stretching (it now seems)

on all sides, shifting as I speak,

 

so that I was constantly

face to face with blankness, that

stepchild of the sublime,

 

which, it turns out,

has been both my subject and my medium.

 

What would my twin have said, had my thoughts

reached him?

 

Perhaps he would have said

in my case there was no obstacle (for the sake of argument)

after which I would have been

referred to religion, the cemetery where

questions of faith are answered.

 

The mist had cleared. The empty canvases

were turned inward against the wall.

 

The little cat is dead (so the song went).

 

Shall I be raised from death, the spirit asks.

And the sun says yes.

And the desert answers

your voice is sand scattered in wind.


Posłowie

 

Czytając, co właśnie napisałam, teraz myślę, że

przerwałam za szybko, przez co moja historia wydaje się

nieco zniekształcona, kończąc się nie nagle,

ale w czymś w rodzaju sztucznej mgły jak ta którą

rozpylają na scenie by przeprowadzić trudną zmianę  dekoracji.

 

Dlaczego przerwałam? Czy jakiś instynkt

dostrzegł kształt, artysta we mnie 

wmieszał się  rozkazując zatrzymać ruch?

 

Kształt. Lub los, jak mawiają poeci,

przeczuwany w czasie tych kilku długich godzin –

 

Kiedyś musiałam tak pomyśleć.

Mimo to nie znoszę tego terminu

który wydaje mi się podpórką, fazą

dojrzewaniem umysłu, być może –

 

Mimo to sama używałam tego terminu

często by wytłumaczyć własne porażki.

Los, przeznaczenie, których modele i ostrzeżenia

teraz wydają mi się po prostu

lokalnymi symetriami, metonimicznymi

bąbelkami w ogromnym zamieszaniu – 

 

Widziałam tylko chaos.

Pędzel nieruchomiał – nie umiałam go malować.

 

Ciemność, cisza: to było to uczucie.

 

Jak je wtedy nazywaliśmy?

„Kryzys widzenia” odpowiadający, jak myślałam,

drzewu, które zagrodziło drogę moich rodzicom,

 

ale podczas gdy oni musieli iść

do przodu w przeszkodę,

ja wycofywałam się lub uciekałam - 

 

Mgła pokryła scenę (moje życie).

Postaci przychodziły i odchodziły, kostiumy się zmieniały,

moja ręka z pędzlem poruszała się w tę i w tę

daleko od płótna,

w tę i w tę, jak wycieraczka samochodowa. 

 

Z pewnością była to pustynia, czarna noc.

(W rzeczywistości, zatłoczona londyńska ulica,

Turyści wymachujący kolorowymi mapami.)

 

Ktoś mówi słowo: ja.

Z tego strumienia

wielkie formy-

 

Wzięłam głęboki oddech. I dotarło do mnie

że osoba która wciągnęła powietrze w płuca

nie była osobą w moim opowiadaniu, jego chłopięca dłoń

pewnie trzymała kredkę-

 

Czy to ja byłam tą osobą? Dzieckiem, ale również

Odkrywcą, dla którego ścieżka staje się nagle jasna, dla którego roślinność się rozstępuje-

 

A dalej, już nie ukryta przed wzrokiem, ta wzniosła

samotność której doświadczał pewnie Kant

w drodze na mosty – 

(Mamy urodziny tego samego dnia.)

 

Na zewnątrz, na świątecznie przybranych ulicach

sznury, w końcu stycznia, przepalonych lampek choinkowych.

Kobieta oparta na ramieniu ukochanego 

Śpiewa Jacquesa Brel cienkim sopranem-

 

Brawo! Drzwi są zamknięte.

Teraz nic nie ucieka, nic nie wchodzi-

 

Nie poruszyłam się. Czułam pustynię, która

rozciągała się przede mną, rozciągała się (jak się wydaje)

ze wszystkich stron, zmieniała się przez cały czas,

 

tak że ciągle byłam 

twarzą w twarz z pustką, tym

pasierbem wzniosłości,

 

który, jak się okazuje,

był zarówno moim przedmiotem jak i medium.

 

Co powiedziałby mój bliźniak, gdyby dotarły do niego

moje myśli?

 

Przypuszczalnie powiedziałby

że w moim przypadku nie było przeszkody (dla dobra dyskusji)

po pokonaniu której zostałabym 

odesłana do religii, cmentarza, gdzie

znajdują odpowiedź pytania o wiarę.

 

Mgła ustąpiła. Puste płótna

Zostały odwrócone twarzą do ściany.

 

Zdechł kotek (czy jak tam szło w tej piosence).

 

Czy zmartwychwstanę, pyta duch.

I słońce odpowiada tak.

A pustynia odpowiada 

Twój głos jest piaskiem rozrzuconym na wietrze


-------------------------------------------------------------------


LOUISE GLÜCK 


All Hallows

 

Even now this landscape is assembling.

The hills darken. The oxen

sleep in their blue yoke,

the fields having been

picked clean, the sheaves

bound evenly and piled at the roadside

among cinquefoil, as the toothed moon rises:

 

This is the barrenness

of harvest or pestilence.

And the wife leaning out the window

with her hand extended, as in payment,

and the seeds

distinct, gold, calling

Come here

Come here, little one

 

And the soul creeps out of the tree.


Wszystkich Świętych

 

Nawet teraz ten krajobraz się tworzy.

Wzgórza ciemnieją. Woły

śpią w niebieskim jarzmie,

pola są już wysprzątane

do czysta, snopy

równo powiązane i spiętrzone na poboczu drogi

porosłym pięciornikiem, i wschodzi zębaty księżyc:

 

Tak wygląda wyjałowienie

przez żniwa lub zarazę.

I żona wychylona przez okno 

wyciąga rękę, jakby z zapłatą, 

i nasiona

wyraźne, złote, wołają

chodź tu,

chodź tu, maleństwo

 

I dusza wypełza z drzewa. 


-------------------------------------------------------------


LOUISE GLÜCK 


Archaic Fragment

 

I was trying to love matter. 

I taped a sign over the mirror: 

You cannot hate matter and love form. 

 

It was a beautiful day, though cold. 

This was, for me, an extravagantly emotional gesture. 

 

.......your poem: 

tried, but could not. 

 

I taped a sign over the first sign: 

Cry, weep, thrash yourself, rend your garments 

 

List of things to love: 

dirt, food, shells, human hair. 

 

....... said 

tasteless excess. Then I 

 

rent the signs. 

 

AIAIAIAI cried 

the naked mirror. 



Archaiczny kawałek

 

Próbowałam kochać treść.

Przykleiłam na lustrze sentencję:

Nie możesz nienawidzić treści a kochać formę.

 

Piękny dzień, choć chłodny.

To był, jak na mnie, ekstrawagancko emocjonalny gest.

 

… twój wiersz:

próbowałam, ale nie mogłam.

 

Przykleiłam na tamtej inną sentencję:

Płacz, szlochaj, katuj się, rozdzieraj szaty -

 

Spis rzeczy do pokochania:

brud, jedzenie, muszle, ludzkie włosy.

 

…. powiedział

pozbawiony smaku nadmiar. Wtedy ja

 

rozdałam te sentencje.

 

Aaaaa! Rozpłakało się

gołe lustro.


-------------------------------------------------------


LOUISE GLÜCK 


Dawn

                                 1

 

Child waking up in a dark room  

screaming I want my duck back, I want my duck back  

 

in a language nobody understands in the least — 

 

There is no duck. 

 

But the dog, all upholstered in white plush — 

the dog is right there in the crib next to him. 

 

Years and years — that’s how much time passes.  

All in a dream. But the duck — 

no one knows what happened to that. 

 

                                  2 

 

They’ve  just met, now  

they’re sleeping near an open window. 

 

Partly to wake them, to assure them  

that what they remember of  the night is correct,  

now light needs to enter the room, 

 

also to show them the context in which this occurred:  

socks half  hidden under a dirty mat,  

quilt decorated with green leaves — 

 

the sunlight specifying  

these but not other objects,  

setting boundaries, sure of  itself, not arbitrary, 

 

then lingering, describing  

each thing in detail,  

fastidious, like a composition in English,  

even a little blood on the sheets — 

 

                                  3 

 

Afterward, they separate for the day.  

Even later, at a desk, in the market,  

the manager not satisfied with the figures he’s given,  

the berries moldy under the topmost layer — 

 

so that one withdraws from the world 

even as one continues to take action in it — 

 

You get home, that’s when you notice the mold.  

Too late, in other words. 

 

As though the sun blinded you for a moment.



            Świt

                            1


Dziecko budzi się w ciemnym pokoju

Krzycząc chcę kaczkę, chcę kaczkę

 

w języku którego nikt w ząb nie rozumie – 

 

Nie ma żadnej kaczki.

 

Za to jest pies, obszyty białym pluszem – 

Pies leży w łóżeczku tuż obok niego.

 

Lata i lata – tyle właśnie czasu mija.

Jak we śnie. Co zaś do kaczki –

to nikt nie wie co się z nią stało.

 

                         2

 

Właśnie się spotkali, teraz

śpią przy otwartym oknie.

 

Częściowo by ich obudzić, zapewnić

że to co zapamiętali z tej nocy jest prawdą,

światło musi teraz wejść do pokoju,

 

także by pokazać im scenerię tego zdarzenia:

skarpetki częściowo ukryte pod brudnym dywanikiem,

kołdra ozdobiona zielonymi liśćmi – 

 

światło słoneczne wydobywa z mroku

te a nie inne przedmioty

ustala granice, pewne siebie, nie apodyktyczne

 

potem nie śpiesząc się opisuje

drobiazgowo każdą rzecz,

skrupulatnie, jak w wypracowaniu z angielskiego,

nawet odrobinę krwi na prześcieradłach – 

 

                                    3

 

Potem, rozchodzą się na cały dzień.

Jeszcze później, przy biurku, w sklepie,

kierownik niezadowolony z podanych mu liczb,

spleśniałe jagody pod wierzchnią warstwą –

 

tak że jedno wycofuje się ze świata

mimo że nadal bierze w nim udział –

 

Wracasz do domu i wtedy dopiero zauważasz pleśń.

Innymi słowy, za późno.

 

Jak gdyby słońce na chwilę cię oślepiło. 


------------------------------------------------------------


LOUISE GLÜCK 


The Drowned Children

 

    You see, they have no judgment.

So it is natural that they should drown,

first the ice taking them in

and then, all winter, their wool scarves

floating behind them as they sink

until at last they are quiet.

And the pond lifts them in its manifold dark arms.

 

But death must come to them differently,

so close to the beginning.

As though they had always been

blind and weightless. Therefore

the rest is dreamed, the lamp,

the good white cloth that covered the table,

their bodies.

 

And yet they hear the names they used

like lures slipping over the pond:

What are you waiting for

come home, come home, lost

in the waters, blue and permanent.


Utopione dzieci

 

Wiesz, nie mają o niczym pojęcia.

Więc to naturalne, że muszą się utopić,

najpierw dostają się pod lód,

a następnie, przez całą zimę, opadają na dno 

z wełnianymi szalikami podążającymi ich śladem

aż wreszcie cichną.

Wtedy staw unosi je w swych wielorakich ciemnych ramionach.

 

Ale śmierć musi przyjść do nich inaczej,

niemal na samym początku.

Jak gdyby zawsze były

ślepe i nieważkie. Zatem

reszta się przyśniła, lampa,

stół pokryty dobrym białym obrusem,

Ich ciała.

 

A mimo to słyszą swoje dawne imiona

ślizgające się po stawie jak przynęty:

Na co jeszcze czekacie

wracajcie do domu, wracajcie do domu,

zaginieni w wodach, niebieskich i niezmiennych.













 






Mój cioteczny pradziadek  Kazimierz Juniewicz